.

.

piątek, 8 sierpnia 2014

My love to Japan


 Kocham wszystko, co związane z Japonią. Mangi, anime, Tokyo, pismo, modę i  film „Lost in translation”. O Hello Kitty nie wspominając. Pierwszą japońską ‘rzeczą’, która mnie zafascynowała, było anime “Sailor moon” Naoko Takeuchi emitowane w Polsce w latach 90. Codziennie rano, a już szczególnie w wakacje, zasiadałam przed telewizorem, żeby obejrzeć moje ukochane Sailorki. Główną bohaterką serii była kochająca jedzenie i komiksy Usagi Tsukino. Z czasem zapoznałam się z innymi mangami i anime. Jednym z moich ulubionych jest „Strawberry Panic”, które zalicza się do gatunku yuri. To słodka, bardzo pozytywna historia pokazująca relacje i romanse w szkole z internatem tylko dla dziewczyn. Przez długi czas do moich absolutnych faworytów nalezało „Death note” za sprawą wartkiej akcji i głównego motywu serii, który nawiązuje do kwestii takich jak zbrodnia i kara oraz kara śmierci. Poza anime, bardzo lubię „Lost in translation”. Uważam, że to najlepszy film Sofii Coppoli, chociaż inne też lubię. Widziałam go już kilka i zawsze chętnie do niego wracam. W niesamowity sposób opowiada o samotności.
Kolejną rzeczą, której nie można pominąć, pisząc o Japonii jest moda. Bardzo specyficzna, odważna, kolorowa moda ulicy. Wystarczy poprzeglądać strony takie jak Tokyo Fashion, by przekonać się, że po ulicach Harajuku i Shibuyi w Tokyo chodzą ludzie ubrani znacznie ciekawiej i bardziej pomysłowo niż w większości europejskich miast. Jest to styl streetowy, ale nawiązujący często bezpośrednio do np. konkretnej postaci z anime. Stanowi to kontrę do zachodnich stolic, gdzie modę można zobaczyć w zdecydowanie bardziej klasycznym wydaniu. Pomysłowość japońskich nastolatków i dwudziestolatków (bo głównie zdjęcia ludzi w tym wieku umieszczane są na stronie) nie zna granic.
Niestety, mówiąc o Japonii, trzeba też wspomnieć o nieco bardziej negatywnych aspektach. Japonia to wciąż kraj raczej konserwatywny, gdzie podział ról w społeczeństwie jest dość tradycyjny. Pamiętam, że czytając „Za kwietnymi polami” Jun’ichi Watanabe, byłam zszokowana tym, jak długo pozycja kobiet w tej kulturze była kompletnie uzależniona od pozycji ojca lub męża oraz stanu cywilnego. Przez bardzo długi czas kobiety nie miały wstępu na uniwersytety i dostępu do takich kierunków studiów, jak chociażby medycyna. Obecnie sytuacja przedstawia się oczywiście znacznie lepiej, choć nadal awans zawodowy kobiety jest skomplikowaną kwestią. Tym bardziej, że w Japonii na wyższe szczeble przechodzić można tylko w jednej firmie. Wraz ze zmianą pracy, karierę trzeba zaczynać od zera. Obrazuje to w przystępny sposób książka „Z pokorą i uniżeniem” Amelie Nothomb.
Szczęśliwie się złożyło, że poznałam kilka osób z Japonii. Przez krótki czas uczyłam się też japońskiego. Z chęcią bym do tego powróciła. I pewnie niedługo tak zrobię. A przede wszystkim mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć Tokyo na własne oczy.